Komentarze: 0
Ja naprawdę nie chciałam się zakochać. Nie chciałam po raz kolejny pchać się w coś, co mnie zrani. Broniłam się od tego rękoma i nogami.. Bo już przecież kilka lat temu zostałam tak cholernie zraniona.. I to w najmniej oczekiwanym momencie. Dostałam nożem w plecy. Nożem, który był wbity przez 4 lata i myślałam, że zagnieździł się na dobre. Znacie ten stan, kiedy nie możecie zostać sami ze sobą bo zaczynacie ryczeć i wspominać wszystko co nas przytrafiło? Kiedy musi być z wami obojętnie kto, bo wtedy macie zbyt dużo godności aby pokazać, że to w dalszym ciągu was to zabija? No.. to tak właśnie miałam przez te 48 miesięcy..
Ale podniosłam się. Stałam się silniejsza, niż kiedykolwiek, tak przynajmniej mi się wydawało...
Bang! Spotkałam go. Przystojnego, inteligentnego, szarmanckiego, lubianego, odważnego i pewnego siebie faceta..
I tak od słowa do słowa zaczęliśmy się spotykać. Nawet nie wiem kiedy to wszystko się zaczęło*.
Dobra przewińmy to, co w żaden sposób nie zmieni tej bazgroliny ...
15.11.2016r.
Trzy lata jestem zamknięta w puszce. W puszce malin. Dlaczego malin? Bo już nieraz mnie w nie wpuścił..
Jestem zdezorientowana. Bezsilna. Kurcze no.. Nawet nie wiem jak opisać to co dzieje się wewnątrz mnie.
Mam ochotę krzyczeć, rozbić niebieski wazon, na który właśnie patrzę, ale nie mogę bo dostałam go od dziadka. Deszcz tłucze o szybę okna dachowego, które jest nade mną, a ja nie mogę przestać palić, chociaż lekarz mi to zalecił bo moje płuca są chyba już czarne jak.. jak.. tak. Od pierwszego zdania odspawałam już trzy.
O czym mówiłam? Aaa. Puszka. I te cholerne maliny.
Wszystko tak naprawdę zaczęło się chrzanić jakiś rok temu. Co mam na myśli, mówiąc chrzanić?
hm. Ignorowanie, rozmowę ze mną nazywać bez żadnego zastanowienia „stratą czasu”, brak seksu – raz w miesiącu to lekka kpina, udawanie pięknego związku wśród jego bliskich i znajomych. A po ich wyjściu słyszeć wieczne pretensje i krzyki z jego ust. A wiecie co jest najlepsze? Najlepsze jest to, że on nie widzi w sobie ani błędów ani wad. Staram się mu dokładnie powiedzieć co mnie zabolało (kiedyś ustaliliśmy zasadę, że mówimy sobie o tym, co nas boli od razu, żeby nie powstały z tego turbo burze). A co słyszę po moim monologu? Rozmową nazwać tego nie można, bo jedyne co słyszę to „mhm, nie mam ci nic do powiedzenia, potrafisz rozmawiać tylko o problemach, idę na dół bo rozmowa z tobą to tylko strata mojego cennego czasu”.
Zastanawiacie się pewnie „co ta idiotka z nim jeszcze, w ogóle robi?!”. Wiecie co? Ja sama nie wiem. Wiecie co to toksyczny związek? Kiedy sam już nie wiesz czy to miłość czy tylko lęk przed zostaniem samemu? Myślicie, że nie próbowałam już odejść? Jestem prawie 1000km od domu rodzinnego. Chciałam nieraz biec na pierwszy, lepszy pociąg i zostawić te trzy lata za sobą. Mieć święty spokój, czysty umysł. I uwolnić się z tej pieprzonej puszki.
I co? Siedzę tutaj. Pod moim ulubionym czerwonym kocem, z brązowym kubkiem z Ikea, paląca piątego papierosa, wpatrująca się w niebieski wazon dziadka, tak jakbym w nim szukała lekarstwa na samą siebie. A nade mną, o szybę obijają się bez celu krople deszczu. I wiecie co? Deszcz wcale nie uspokaja. Jak mam się uwolnić skoro coś kurczowo mnie tutaj trzyma..
Jakieś rady?
PuszkaMalin